Kaligula Camusa
Kaligula Camusa nie jest zwykłym zwyrodnialcem, jakim przedstawia go Swetcmiusz w "Żywotach cezarów". Nie jest także bezdusznym, wyuzdanym zbrodniarzem-erotomanem, jakim chciałby go widzieć Tinto Brass, twórca modnego na Zachodzie superkiczu filmowego. Kaligula Camusa jest bodaj najwrażliwszym i najgroźniejszym zarazem z utopistów, który uświadomiwszy sobie absurdalność świata, wydaje bezwzględną walką niedoskonałej naturze. Wykorzystując nieograniczoną władzę, dociera do granic wolności i absurdu. Otoczony zgrają bezmyślnych, usłużnych, tchórzliwych głupców, popada w szał totalnego zniszczenia. Wie doskonale, że czeka go klęska, ale - jakby - liczy na to, że rzucone przezeń światu wyzwanie zaowocuje przynajmniej myśleniem. Ginie, bo musi zginąć, ale jeden z zamachowców przyznaje słowami Camusa, "że ten człowiek wywiera niezaprzeczalny wpływ, zmusza do myślenia, zmusza wszystkich do myślenia; niepewność - oto co każe myśleć".
"Kaligula" w Teatrze Dramatycznym, w realizacji Andrzeja Chrzanowskiego, jest przedstawieniem surowym i szlachetnym, ponurym choć nie pozbawionym pikanterii i humoru - desperackiego jakby, ale jednak. W przeciwieństwa do dawnych inscenizacji dramatu Camusa unika to przedstawienie kolorytu historycznego i widowiskowych efektów. Wprost przeciwnie, jest jakby już z założenia utrzymane w przygnębiającym, żałobnym nastroju. Wszechobecna w nim czerń kostiumów (Teresy Ponińskiej) i dekoracji (Marcina Stajewskiego), tak obca przecież Rzymowi cezarów, pozwala wybić się ponad obraz sceniczny słowu i myśli Camusa, jego zwietrzałej już nieco, ale sugestywnej metafizyce absurdu. Niezawodny przekład Wojciecha Natansona dobrze służy tej idei. Doskonały okazał się pomysł współpracy z Józefem Skrzekiem. Muzyka jest bowiem równorzędnym partnerem tekstu w tym przedstawieniu. "Produkowana" na żywo, przy aparaturze umieszczonej na balkonie nad sceną, idealnie współgra z kwestiami aktorskimi na zasadzie recytatywu, przydając spektaklowi, nieco rapsodyczny charakter. Kaligulą jest Piotr Fronczewski. Wielka to rola znakomitego aktora. Fronczewski nie tylko potrafi w niej przekonać do racji swojego osobliwego bohatera, ale też skutecznie pogłębia portret psychologiczny Kaliguli, ubarwiając go dyskretnie elementami charakterystyki obyczajowej. Jest głęboko tragiczny, nie przestając być zarazem urodzonym komikiem.
Zawodzi nieco w roli Cezonii Magdalena Zawadzka. Ta świetna aktorka charakterystyczna nie najlepiej czuje się chyba w skórze starorzymskiej heroiny. Trafniej też można było obsadzić - moim zdaniem - rolą Scypiona, w której Konrad Łatacha jest niezwykle zaangażowany, ale mało przekonywający jako cesarski faworyt. Nie bardzo mogę też pojąć, dlaczego w niemej roli żony Marcjusza występuje surowa zupełnie i z lekka wystraszona statystka, podobnie zresztą jak i w pozostałych niemych epizodach. Wszak i w tych przypadkach obowiązuje chyba zawodowość w teatrze zawodowym, może nawet większa i solidniejsza aniżeli w rolach dysponujących tekstem autorskim. Za to patrycjuszy rzymskich trzeba tu wymienić i pochwalić zbiorowo i indywidualnie. Marek Obertyn (Cherea), Wojciech Pokora (Halikom), Zbigniew Kochanowicz (Mereia), Stanisław Gawlik (Intendent), Marek Bargiełowski (Flawiusz), Zygmunt Kęstowicz (Lepidus), Wojciech Duryasz (Oktawiusz), Eugeniusz Nowakowski (Mucjusz) i Andrzej Blumenfeld (Metellus) stworzyli właściwe tło i kontekst działaniom i myśleniu Kaliguli Camusa i Fronczewskiego,
Kaligula - jakim go widzi Camus - wart jest poznania i zastanowienia. W Teatrze Dramatycznym mamy niezłą po temu okazję.